czwartek, 29 stycznia 2009

Patyki i patyczki, czyli o małych przedmiotach



Czytaliście Patyki i patyczki księdza Twardowskiego? Cudownie mądra książeczka, którą choć raz powinno mieć w rękach każde dziecko.

Jest tam takie krótkie opowiadanko:

Pewnego letniego wieczoru ukazał się na schodach dym. Czuć było spaleniznę. Ktoś krzyknął głośno, jak przez tubę: - Pożar! Każdy zaczął ratować to, co uważał dla siebie za najdroższe, i biegł z tym na podwórze.


Chuda, długa pani wyniosła klatkę, a w niej papużki-nierozłączki. Utleniona fryzjerka przyciskała do siebie brązowe norkowe futro z ogonkami. Student taternik uratował koszyk pełen górskich kamieni czarnychw białe łatki i szaroróżowych w błyszczące gwiazdki krzemienia. Pani poetka trzymała w ręku porcelanową lampę malowana w czerwone maki, a jej przyjaciółka, wytworna dama, miała przewieszony na ręku kapelusz z różową woalka w białe kropki. Starszy siwy cyrkowiec tulił obu rękoma biały wysoki cylinder. Jego sąsiad masażysta, przerażony, wciągał drugie spodnie z wiszącymi szelkami. Dwie babcie ocaliły rozsypującą się słomiankę spod swoich drzwi. Zdenerwowany profesor przenosił spokojnego żółwia. Narzeczony wyniósł na plecach ciotkę narzeczonej.

Mały chłopiec, który wpadł wówczas do zadymionego domu, by uratowaćnajcenniejsze rzeczy, nie bał się, bo zrobił sobie z chustki do nosamaskę przeciwgazową. Szybko wyciągnął zza kredensu ukochane patyki i patyczki. Oczy błyszczały mu ze szczęścia. Ocalił swój skarb.


Kochamy małe przedmioty. Przywiązujemy się do nich, to nasze małe wewnętrzne bogactwo.
Wracając znad morza, zabieramy sobie z brzegu kilka muszelek, w górach zbieramy ładne kamyczki, w lesie szyszki.
Później, czasem nawet po wielu latach, przedmioty te budzą w nas pozytywne wspomnienia, wywołują uśmiech na twarzy.

Ostatnio, idąc za radą artykułu w Twoim Stylu, próbowałam wprowadzić w moim życiu zasadę minimalizmu. A więc - stwórz sobie więcej przestrzeni, czyli wyrzuć/oddaj wszystkie zasuszone kwiatki i listki, pamiętniki z dzieciństwa, a nawet - o zgrozo - wszystkie przeczytane książki. No z usunięciem z szafy wszystkich niechodzonych ciuchów mogłabym się pogodzić. Ale żeby od razu książki??? Mój księgozbiór (brzmi dumnie ;)) jest chyba dla mnie właśnie takim odpowiednikiem patyczków. Gdyby się waliło, paliło, to ratowałabym w pierwszej kolejności (mówimy o przedmiotach oczywiście) właśnie te moje zbiorki - Murakamiego w ładnych wydaniach Muzy, Annę Kareninę z antykwariatu, Hrabala w zniszczonych okładkach - i wszystkie inne moje kochane tomiki i tomiska. Myślę, że nie jestem w tej mojej miłości do przedmiotów osamotniona. W końcu to one sprawiają, że nasze mieszkania mają swój niepowtarzalny urok. Dlatego też nie wyrzucę kamyka z Alp, szyszki ze Szklarskiej Poręby i wielu innych drobiazgów.

I może kiedyś, gdy mnie już dawno nie będzie, ktoś znajdzie na jakimś opuszczonym strychu pudełeczko z takimi moimi skarbami i będzie się zastanawiał nad historią każdego z nich... Pamiętacie ten motyw z Amelii???

Jeszcze raz powtórzę - minimalizmowi mówię nie! Lubię sie otaczać moimi książkami, które, niczym w Zbyt głośnej samotności, wiszą na półce nad moim łóżkiem (czasem budzę się w nocy i boję sie, że zaraz na mnie spadną). Lubię moje świeczki, moje pudełeczka, moje kwiaty na oknie. Puste przestrzenie są zimne, są bez wyrazu. Boję się, że mieszkając w nich, mogłabym się do nich upodobnić.

2 komentarze: