wtorek, 24 marca 2009

Pochwała współczesnego kina rosyjskiego



Mam dziś do zaproponowania dwa nowe filmy, które widziałam w kinie w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Pierwszy film to Rusałka, drugi Okrucieństwo.
Co je łączy?
W obu bohaterkami są kobiety, oba zostały wyreżyserowane przez kobiety i oba są rosyjskie.

Rusałka jest bajkową opowieścią o Alisie, dziewczynce, która zaprasza nas do swojego czarodziejskiego świata - pełnego marzeń (głównie dotyczących powrotu nigdy niewidzianego ojca). W swoim świecie Alisa posiada zdolność spełniania swoich życzeń. Mała Alisa marzy o zostaniu baletnicą. Kiedy ma 6 lat i zdaje sobie sprawę z tego, że ojciec nigdy nie wróci, przestaje mówić. Gdy dorasta i przeprowadza się do Moskwy, próbuje odnaleźć się w tym nowoczesnym, pędzącym mieście, w którym na każdym kroku atakują ją hasła reklamowe zamieszczone na billboardach. Dziewczyna pozostaje szczelnie zamknięta w swojej skorupie. W końcu spotyka Saszę, którego ratuje z nurtów rzeki. Chłopak okazuje się być snobem w depresji, który jednak z czasem zaczyna zmieniać swój sposób postrzegania Alisy...
Film jest porównywany z francuską Amelią i pewne elementy rzeczywiście są podobne. Też nie jest to prosta i wesoła historia, też jest to historia o miłości i budowaniu wzajemnego zaufania.

Okrucieństwo to z kolei pozornie film o przyjaźni i solidarności kobiet. Nastolatka Wika z dachu swojego bloku fotografuje sceny miłosne między młodą kobietą Zoją i jej kochankiem, notabene jej sąsiadem mieszkającym w tym samym wieżowcu i mającym żonę i dziecko. Gdy nie powiodą się próby szantażu kochanka, decyduje się zawrzeć sojusz z Zoją i namawia ją, aby wspólnie dały nauczkę mężczyźnie.
Zoja, elegancka, wykształcona, dobrze sytuowana prawniczka, ulega wpływowi Wiki, ponosząc wszystkie tego konsekwencje.

Oba filmy zachwycają świetną grą aktorską, zaskakującą fabułą i niesamowitym klimatem współczesnej Moskwy.
Jednym słowem - kino rosyjskie stoi naprawdę dobrze. Polecam!

środa, 18 marca 2009

Droga do szczęścia



No i stało się. Dopadła mnie depresja, która w moim przypadku oznacza brak ochoty na cokolwiek, brak celu, brak energii. Chodzę spać o dziewiątej-dziesiątej wieczorem, co zdecydowanie nie jest ani normalne, ani zdrowe. Mam wrażenie, że każdy dzień jest dniem świstaka, nic nowego, ciągła powtórka z rozrywki.

Z tego powodu z czytaniem też ostatnio jakoś kiepsko... Ale nie beznadziejnie. Bo przecież mam za sobą lekturę świetnej powieści Droga do szczęścia Richarda Yatesa. Zapraszam do przeczytania mojej opinii o książce.

Czy mieliście kiedykolwiek przeświadczenie, że jesteście stworzeni do wyższych celów? Że codzienna żmudna praca od-do jest nie dla was, bo zamiast odbębniać nudne obowiązki powinniście zająć się wypełnianiem jakiejś ważnej misji, która jest wam przeznaczona? Czy nudzi was przebywanie wśród przeciętnych ludzi, którzy mieszkają w przeciętnych domach i mają przeciętne dzieci? Czy boli was ciągły brak czasu na rozwijanie własnych umiejętności i zainteresowań, pogłębianie wiedzy?

Jeśli tak, to moglibyście umówić się na kawę z głównym bohaterem książki Droga do szczęścia i wspólnie poroztrząsać te bolączki. Jest rok 1955, Frank Weeler wiedzie takie właśnie niespełnione życie. Choć ma śliczną żonę, dwójkę dzieci i dobrze płatną pracę w dziale sprzedaży w dużej firmie oraz uroczy dom na osiedlu Revolutionary Hill w zachodnim Connecticut, cały czas czuje, że to nie to, że się dusi. Praca strasznie go męczy, nazywa ją najnudniejszym zajęciem na świecie. Każdego dnia Frank budzi się z przeświadczeniem, że nic ciekawego go nie czeka. Drażni go przeciętność, jaka go otacza. Przeciętni sąsiedzi, przeciętna droga do pracy, przeciętni koledzy w biurze, przeciętna kochanka...
On, Frank, jest od nich wszystkich lepszy, bardziej inteligentny - tylko życie (czyli pojawienie się dzieci) zmusiło go do wpadnięcia w tek kierat mechanicznego powtarzania utartych wzorców.

Żona Franka, April Weeler, nie jest wcale od niego lepsza. Jako niedoszła aktorka teatralna czuje się niespełniona jako kobieta. Dlatego gdy nadarza się okazja zagrania w sztuce wystawianej przez osiedlowy teatr, skrzętnie z niej korzysta, choć pozornie daje wszystkim odczuć, że to takie plebejskie, płytkie. Niestety, sztuka odnosi kompletną porażkę, a April zostaje skompromitowana jako aktorka.
Ten nieudany wieczór w teatrze pociąga za sobą lawinę kłótni i wymówek w małżeństwie Weelerów.
Jak mogą wyjść z tego impasu? April w desperacji wpada na pomysł, że rozwiązaniem ich problemów będzie wyjazd do Paryża. Jest gotowa podjąć pracę jako sekretarka w ONZ i tym samym podarować mężowi wolny czas - na rozmyślanie o filozofii, na dokształcanie się, na pisanie. Ma nadzieję, że Paryż ich odmieni, że tam odnajdą prawdziwy, głęboki sens życia. I w końcu będą żyli tak, jak chcą. Oboje Weelerowie jak dzieci zapalają się do tego pomysłu. Ich życie małżeńskie nabiera kolorów, zamienia się w sielankę. Frank i April łudzą się, że wyidealizowany Paryż da im nowe życie.

Dlaczego ich plany nie zostaną zrealizowane? Jakie decyzje podejmą Weelerowie i jakie będą ich skutki? Co się stanie z tą rodziną?

Zachęcam do lektury. Książka jest wartko napisana, czyta się ją bardzo przyjemnie. Choć, nie ukrywam, bohaterowie nie należą do osób, które można polubić. Są snobami, megalomanami, a w gruncie rzeczy ludźmi głęboko nieszczęśliwymi i unieszczęśliwiającymi innych, i to w dużej mierze na własne życzenie.

Książka opatrzona jest wstępem Richarda Forda (amerykański pisarz, zdobywca nagrody Pulitzera), który jednak polecam zachować sobie na koniec, ponieważ zdradza ważne elementy fabuły.

„Droga do szczęścia” to z pewnością powieść ważna również dla czytelnika żyjącego w dwudziestym pierwszym wieku. Bo tak naprawdę niewiele się zmieniło. Niestety, myślę, że wielu z nas może w kartach książki przejrzeć się jak w zwierciadle...

Na podstawie powieści nakręcony został film z Kate Winslet i Leonardo di Caprio w rolach głównych.