czwartek, 29 stycznia 2009

Kafka nad morzem



Czasami, wchodząc do księgarni, mam wrażenie, że czeka tam na mnie jakaś książka, a ja po prostu muszę ją wyłowić wśród stosów innych pozycji.
W pewnej chwili doznaję jakby olśnienia i już wiem, że to ONA.
Ostatnio przydarzyło mi się to w księgarni z tanią książką przy ul. Koszykowej.
Błądząc między półkami, nieco już zrezygnowana, nagle widzę książkę Murakamiego Kafka nad morzem - trochę zniszczoną, ale przecenioną ponad 10 zł.
Tup tup do kasy.
Przeczytałam tę powieść w dwa dni. Wciągnęła mnie, wchłonęła niczym czarna dziura.
Oczywiście, jak to u Murakamiego, na kartach powieści spotykamy wiele zakręconych,
nierzeczywistych postaci. Każda z nich jest wyrazista i dziwna, można powiedzieć ułomna, na
swój sposób.
Zupełnie zwyczajny wydaje się być główny bohater, choć, jak się dowiadujemy, ciąży nad nim
tajemnicza klątwa ojca, przed którą ucieka.
Książce towarzyszą niedopowiedzenie, niewyjaśnienie. Aż chciałoby się zapytać, ale dlaczego,
ale co z tego wynika, po co te wszystkie koty??? Autor dręczy nas, wymyślając
baśniowo-poetycko-niezrozumiałe historie. I pozostawiając nas często bez odpowiedzi. Na
ostatnich stronach pada zdanie z ust jednej z bohaterek: "Na to pytanie już powinieneś znać
odpowiedź". Jest ono skierowanego do tytułowego Kafki, choć może i do każdego czytelnika,
który, chcąc nie chcąc, wkracza w ten nieodgadniony świat i próbuje jakoś go rozłożyć na
czynniki pierwsze.

Uwielbiam książki Murakamiego. Mają niepowtarzalny klimat, trzymają w napięciu i zdają się
czynić czytelnikowi wyrzut - a twoje życie jest takie szare, zwyczajne, zrób coś z tym.
Mały problem ma Murakami z zakończeniami. Wydaje się, że czasami brakuje mu już "pary", aby jakoś sensownie zapiąć w całość swój twór, a przy tym zaskoczyć czytającego. U Murakamiego zakończenie cieknie powoli, aż w końcu okazuje się, że już niejako przeciekło między palcami i rozlało się w niewiadomoco. I tak, przelatując wzrokiem (z pałającymi policzkami) kolejne sześćset dwadzieścia stron, czujemy się trochę oszukani, że oto wprowadzono nas w nastrój niesamowitości, uraczono smakowitymi kąskami, a na koniec podano zwykłą bułkę z masłem.

Duży plus za wszechobecną w książce muzykę i literaturę.
A co z tego wynika?

Otóż po przeczytaniu ostatniego zdania ja, Anna, ja, która piszę, stałam się innym człowiekiem. Lektura wstrząsnęła mną - już mówię dlaczego. Uświadomiłam sobie, jak zmieniło się moje życie w ciągu ostatnich paru lat. Jaka stałam się prozaiczna, bez polotu, bez pasji życia.
I płakać mi się zachciało.

Przypomniało mi się, jak swego czasu, na studiach, żyłam wśród filozofów, ludzi zakręconych na punkcie literatury i jak niesamowity był wtedy każdy dzień.
Moje obecne życie jest miłe, spokojne, urokliwe, z ukochanym u boku, a jednak nieco przyszarzałe z powodu ogromu obowiązków zawodowych, z codziennym gotowaniem obiadów i sprzątaniem.

I co mogę zrobić? Na początek - powrót do jednego z chętniej kiedyś czytanych autorów - Emila Ciorana. Kiedyś zasypiałam ze Szczytami rozpaczy w ręku... Miewa się wtedy dziwne sny.

Poniżej kilka na szybko znalezionych cytatów.

Jeśli chce się być szczęśliwym, nie wolno gmerać w pamięci.

Muszę zmajstrować sobie uśmiech, uzbroić się weń, schronić się pod jego opieką, mieć czym

odgrodzić się od świata, zamaskować swe rany, wreszcie wyćwiczyć się w noszeniu maski.

Po co nosić maskę, gdy nie ma się już twarzy?

Nigdy nie trzeba zgadzać się z tłumem, nawet jeśli ma rację.

Przez kogo zaznałeś szczęścia, przez tego też zaznasz nieszczęścia.
Błogosławiony przez bogów, kto nie przywiązuje się do nikogo.

Co pan robi? - Czekam na siebie.

Każdy ból się zapomina, upokorzenia - żadnego.

Gdy ktoś mnie zapewnia, że obca jest mu uraza, zawsze mnie kusi, by dać mu w twarz, żeby mu

pokazać, iż się myli.

(...) ach! jak ludzie mnie bolą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz