czwartek, 29 stycznia 2009

Ciotka Julia i Skryba


Ciotkę Julię i Skrybę zaczęłam poczytywać sobie tuż po powrocie z pracy, kiedy to nie miałam jeszcze sił i ochoty, aby brać się za przygotowanie obiadu i inne obowiązki kury domowej, a zdecydowanie potrzebowałam chwili relaksu.
I tak, dzień po dniu, serwowałam sobie kolejne odcinki tej telenoweli i "wyłączałam" książkę zazwyczaj w najciekawszym momencie, bo akurat wtedy, gdy akcja się wyjątkowo zapętlała, rozlegał się dzwonek do drzwi i do domu wkraczał mój mąż, głodny i zmęczony.
To książka oparta ponoć na wątkach autobiograficznych autora. Reklamowana jako powieść pełna rozpusty. To ja jestem chyba bezwstydna, bo rozpusty się w niej nie dopatrzyłam. A fabuła jest banalna: oto 18-letni Mario, student prawa z dobrej rodziny, redaktor serwisów w radiu zakochuje się na zabój w swojej starej (!!!) 32-letniej ciotce Julii. I co teraz? Jak rodzina przyjmie wieść o romansie?

Powieść przeplatana jest fragmentami powieści radiowych (jako że telewizji w tamtych czasach nie uświadczysz) tworzonych przez niezwykle płodnego twórczo skrybę Pedra Camacho, który z czasem sam zaczyna się gubić w mnogości epizodów i postaci.

Przeczytałam tę opowieść w przeciągu kilku zaledwie dni, bo zwyczajnie mnie wciągnęła i trudno mi było się od niej oderwać. I tu czas na wnioski. Czy po prostu jest to dobrze napisana porządna literatura, czy może powieść stworzona dla takich trochę znudzonych kur domowych, które mają upodobania do literatury w stylu telenowel brazylijskich. Czy czytając tę książkę, rekompensowałam sobie brak telewizora i seriali??? Czy zaczyna się u mnie, tak częsty u absolwentów polonistyki, spadek zainteresowania kulturą wysoką na rzecz chłamu rodem z krainy harlekinów??? Może to, co wydaje mi się być wartościowe, wcale takie nie jest? Wszak w rekomendacji książka polecana jest jako majstersztyk nurtu lekkiego. Hmm, tak sobie stukam chaotycznie, co mi ślina na palec przyniesie. Jeszcze o tym pomyślę i coś skrobnę już na spokojnie.

PS Jakoś mnie ostatnio zainteresowała nowa płyta Marii Peszek. Po prostu o niej myślę. Płycie, oczywiście. Równolegle ukazuje się też książka, określona jako dziennik intymny, Bezwstydnik. Czytałam wywiad z artystką w ostatnim "Twoim Stylu" i tylko się zdenerwowałam. Stwierdziłam, że to bardzo dziwna osoba. No bo, pierwszy z brzegu przykład, jak można mieszkać z ukochaną osobą w jednym mieszkaniu i mieć osobne sypialnie? Ponoć odwiedzają się w swoich sypialniach, jak się stęsknią za sobą. No cóż, co związek, to obyczaj. Może i to dobrze wpływa na relacje. Ja bym - po pierwsze uschnęła z tej tęsknoty po pierwszej samotnej nocy, po drugie, czułabym, że się z mężem od siebie oddalamy, śpiąc osobno, przez ścianę. Ale może tak można. Ja się nie wtrącam.

A ta płyta, hmm, ciekawe?

Ja, ocean niespokojny, w mojej głowie gwiezdne wojny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz