czwartek, 29 stycznia 2009

Zapach owocu guawy



Wiem, wiem, miałam nie kupować żadnych książek.
Ale nie mogłam się oprzeć pokusie, aby poszerzyć moje zbiory o cieniutką (150 stron) książeczkę z zapisem rozmów Plinio Apuleyo Mendozy z Gabrielem Garcią Marquezem - Zapach owocu guawy.
I dobrze, że mam taką słabą wolę, bo dzięki temu w moich rękach znalazła się rewelacyjna książka, dzięki której powróciły dawne myśli o pisarstwie i dziennikarstwie.
Przygodę z Marquezem zaczęłam od Stu lat samotności, które mnie absolutnie zachwyciły. Potem nadszedł czas na Miłość w czasach zarazy, Złą godzinę, Kronikę zapowiedzianej śmierci, O miłości i innych demonach, Jesień patriarchy (jak na razie we fragmentach).
I tak Marquez znalazł się w moim osobistym kanonie autorów absolutnie koniecznych.
W Zapachu owocu guawy w rozmowie ze swoim przyjacielem, również pisarzem, Marquez odkrywa arkana swojego pisarskiego warsztatu, opowiada o tym, jak wyrozumiała jest dla niego jego żona Mercedes i co myśli o krytykach, którzy w jego książkach doszukują się niezrozumiałych dla niego samego sensów.
Najbardziej urzekło mnie jego wyznanie, że płakał przez dwie godziny po tym, jak na kartach powieści uśmiercił swojego bohatera Aureliano Buendię.
W książce jest też kilka innych anegdot, jak to poszczególne postaci wymknęły się spod kontroli autora i zaczęły żyć własnym życiem.
Być może jednak ma rację Cezary Polak, który w artykule o Zapachu owocu guawy twierdzi, że „Gabriel Garcia Márquez jest wielkim pisarzem, a Mendoza średnim dziennikarzem” (GW, 20.10.2003.).
Książka sprawiać może wrażenie mało obiektywnej, choćby dlatego, że Mendoza, jako stary przyjaciel autora, nie chce go urazić niewygodnymi pytaniami, albo też dlatego, że sam Marquez próbuje ich uniknąć i spycha rozmowę na dogodne tory. Na przykład temat socjalizmu zostaje potraktowany bardzo marginalnie. Co mi akurat nie robi różnicy, bo i tak z największym zainteresowaniem śledziłam rozdziały o procesie tworzenia, zmaganiach z trudami pisarskiego życia (o życiu na kredyt i żebraniu na ulicach), inspiracjach oraz wpływie wydarzeń i osób z dzieciństwa na kształt Stu lat samotności.

Niezależnie od wskazywanych przez krytyków ułomności książki, ja jako czytelniczka Marqueza przeczytałam ją niemal jednym tchem. I już wiem, że kupię też wszystkie inne publikacje na temat życia tego niezwykłego pisarza. Po prostu bardzo spodobały mi się jego opowieści o szalonych krewniakach, o nieco nawiedzonej babce, która rozmawiała z duchami, o barwnym dziadku, który był dla autora tak ważny.

Realizm magiczny, nic dodać, nic ująć.


http://www.gazetawyborcza.pl/1,75517,1732737.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz