czwartek, 29 stycznia 2009

Miasteczko, w którym czas się zatrzymał



Obiecywałam sobie, że omijam księgarnie z daleka do czasu zamieszkania w nowym mieszkaniu, ale stało się...

I tak na mojej półce pojawiło się Miasteczko, w którym czas się zatrzymał.
W książeczce niewielkich rozmiarów, jak wszystkie Hrabalowskie, narratorem jest chłopiec w wieku szkolnym, wtajemniczeni wiedzą już, że to mały Hrabal. Wszelkie wątpliwości co do tego zostają rozwiane, gdy okazuje się, że akcja rozgrywa się w Nymburku, a rodzicami chłopca są Francin i Maria (znani już dobrze z Postrzyżyn).

Chłopiec snuje swoje kolejne opowieści o życiu w nieco sennym, nieco Schulzowskim (Hrabal ponoć inspirował się twórczością autora Sklepów cynamonowych) miasteczku. A zaczyna od zabawnej, choć nie dla niego, historii, jak to zamarzył mu się tatuaż, a konkretnie mała łódeczka. A co wytatuował mu na piersiach pan Lojza? Powiem tylko, że z łódką niewiele miało to wspólnego.

Żywa akcja, z pewną dziecięcą naiwnością potraktowane niektóre tematy. Co ciekawe jednak, chłopiec ze swobodą mówi o tym, że jego dziadek nazywał babcię kurwą i w złości rąbał meble; nie gorszy się na widok księdza zabawiającego się ze swoimi młodziutkimi kucharkami; dokonale wie też, po co stryj Pepin chodzi do panienek. Zresztą Pepin jest ulubieńcem chłopca. Ma on dużo więcej sympatii dla postrzelonego i nieodpowiedzialnego stryja, niż dla nieco flegmatycznego i śmiertelnie nudnego ojca Francina (znający biografię Hrabala wiedzą, że Frantisek Hrabal był ojczymem autora, w powieści jednak jest nazywany nie inaczej jak tylko tatusiem). Pepinowi nasz bohater chyba trochę zazdrości dystansu do świata, radości życia, czerpania z niego pełnymi garściami. Nawet wtedy gdy widzi, jak z głodu wyjada kartofle kurom. Nawet gdy słyszy niemające nic wspólnego z prawdą przechwałki o dokonaniach na polu walki.

Nie czytałam wcześniej Skarbów świata całego ani Takiej pięknej żałoby. Ponoć duże fragmenty Miasteczka są powtórzone w tych dwóch utwórach, które, wraz z Postrzyżynami, należą do nymburskiej trylogii. I może dlatego nie mam pretensji do autora o tę wtórność. Tak samo jak nigdy nie miałam pretensji do Pilcha o to, że w każdej powieści powraca do rodzinnej Wisły, wskrzesza wciąż tych samych przodków i uwodzi wciąż te same brunetki w żółtych sukienkach (notabene "warszawskie" Miasto utrapienia zupełnie mnie nie porwało).

Książkę polecam wielbicielom Hrabala i czeskiego humoru, bo tu go pod dostatkiem. Typowo Hrabalowska atmosfera barwnego opowiadania, ciepły stosunek do świata - to sprawia, że w Hrabalowskiej czujemy się dobrze i chcemy tam wracać, no, przynajmniej ja :)

Poniżej link do artykułu o Miasteczku
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75517,2456892.html


PS Zupełnie z innej beczki. Ostatnio przypadkiem odkryłam sposób na ładną, puszystą panierkę do kotletów schabowych. Miałam mało bułki tartej, nie chciało mi się schodzić do sklepu. Zmieszałam więc bułkę z tym, co miałam w szafce, czyli płatkami owsianymi błyskawicznymi. Polecam, ładnie wygląda na talerzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz