wtorek, 26 stycznia 2010

Moja piękna pralnia


Hanif Kureishi, autor książki Moja piękna pralnia, pisarz, dramaturg, scenarzysta filmowyi reżyser, pochodzi z rodziny pakistańsko-palestyńskiej. Znany jest przede wszystkim z filmów Moja piękna pralnia i Intymność, do których napisał scenariusze. Za ten pierwszy film Kureishi zdobył nominację do Oscara w kategorii najlepszy scenariusz filmowy i kilka innych nagród.

Filmu nie widziałam, sięgnęłam za to po książkę Moja piękna pralnia, która okazała się być napisana w formie scenariusza filmowego. Początkowo zniechęcona, zaczęłam czytać i... wciągnęłam się. Wiadomo, że książka jest formą więcej wymagającą od odbiorcy niż obraz filmowy. Ale czytanie scenariusza - to jest dopiero gratka dla wyobraźni. Można spróbować wejść w skórę reżysera i, scena po scenie, tworzyć w swej głowie film. Dobierać aktorów, plenery, zastanawiać się nad ciekawym rozegraniem poszczególnych scen. Niezłą zabawą byłoby, jak sądzę, porównywanie swojego wyobrażenia z gotowym już filmem. Może kiedyś będę miała okazję to zrobić.

Co do fabuły: opowiada historię pakistańskiego chłopca Omara mieszkającego z ojcem alkoholikiem. Omar dostaje od wuja szansę - ma poprowadzić kompletnie zaniedbaną pralnię. Chłopak zatrudnia do pomocy swojego przyjaciela Johnny'ego Anglika. We dwójkę okazują się być na tyle zaradni, że interes rusza pełną parą. Omar i Johnny nawiązują romans. Niestety, muszą zmierzyć się z okrutną rzeczywistością - agresywnymi skinheadami prześladującymi Pakistańczyków wystającymi całymi dniami pod pralnią.

Zderzenie Europy i Azji, Anglików z Pakistańczykami, nietolerancja inności, czyli homoseksualizmu - choć scenariusz powstał w latach 80., nie stracił na aktualności.

Lektura ciekawa, aczkolwiek z grupy niekoniecznych.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Prowadź swój pług przez kości umarłych



Oczywiście ucieszyłam się jak dziecko, słysząc w radiu zapowiedź nowej książki Olgi Tokarczuk Prowadź swój pług przez kości umarłych. Tym razem autorka sięgnęła po nowy dla siebie gatunek - kryminał, przez media określany jako "thriller moralny".
Przeczytałam i niestety, jako wielbicielka pisarki, muszę ze smutkiem stwierdzić, że gatunek ten jej nie służy. Książkę określam mianem stronosamoprzerzucacza, całkiem niezłego w zabijaniu czasu (zaczerpnięte o Zosika).

O czym jest powieść? Najkrócej mówiąc, to 315-stronicowa tyrada na temat tego, że jedzenie zwierząt jest ZŁE i że każdy, kto spożywa swoich bliźnich, to zbrodniarz.

"Gdy przechodzicie koło wystaw sklepowych, na których wiszą czerwone połcie poćwiartowanego ciała, to myślicie, że co to jest? Nie zastanawiacie się, prawda? Albo gdy zamawiacie szaszłyk albo kotlet - to co dostajecie? Nic w tym strasznego. Zbrodnia została uznana za coś normalnego, stała się czynnością codzienną. Wszyscy ją popełniają. Tak właśnie wyglałby świat, gdyby obozy koncentracyjne stały się normą. Nikt by nie widział w nich nic złego" (s. 129).

Tak oto autorka ustami swojej bohaterki, Janiny Duszejko, nawołuje do sumień mięsożerców. I czasami mam wrażenie, że po to ta książka powstała - że to manifest w obronie zwierząt.

"Że przecież Człowiek ma wobec Zwierząt wielki obowiązek - pomóc im przeżyć życie, a tym oswojonym odwzajemnić ich miłość i czułość, bo one nam ają więcej, niż o nas dostają. I tzreba, żeby one przeżyły swoje życie godnie, żeby wypełniły swoje rachunki i w karmicznym indeksie zaliczyły ten semestr (...). Kiedy się je zabija, a one umierają w Lęku i Grozie (...) - wtedy skazuje się je na piekło i cały świat zamienia się w piekło. Czy ludzie tego nie widzą? Czy ich rozum jest w stanie wyjść poza małe, samolubne przyjemności? (s. 130)".

Są więc dwa obozy - DOBRZY, czyli wegetarianie, dla których życie zwierzęcia znaczy często więcej niż życie człowieka, i ŹLI, czyli myśliwi, kłusownicy i ci, którzy konsumują zwłoki. Główna bohaterka, która mieszka samotnie na kompletnym odludziu, należy oczywiście do pierwszego obozu i jest w związku z tym uznawana za niegroźną dziwaczkę i wariatkę. Pani Janina interesuje się przy tym astrologią. No i dobrze. Tylko po co w powieści aż tyle odniesień do układu planet, do horoskopów i innych dziwnych rzeczy, o których nie mam pojęcia i które uważam za meganudne.
Ale być może czytelnicy, którzy wierzą, że data urodzenia rzutuje na całe nasze życie, stwierdzą, że dzięki tłu astrologicznemu książka zyskuje na filozoficzności i głębi.
Według mnie bez niego obyłoby się bez uszczerbku dla treści książki.
Ciekawe są za to odwołania do Williama Blake'a - dobrze wpisują się w fabułę i jako motta rozpoczynające kolejne rozdziały są ich trafną ilustracją.

Konkluzja niech będzie taka, że gdybym dostała tę książkę bez nazwiska autorki na okładce, pewnie porzuciłabym ją po kilkunastu stronach. A tak, dostarczyła mi ona czytelniczej rozrywki i była przyjemnym oderwaniem od codzienności, ale tylko tyle. Od Tokarczuk wymagam więcej.

PS To pierwszy mój wpis w tym roku, więc życzę wszystkim, którzy tu zaglądają, aby był dla nich bogaty w nowe doświadczenia, przede wszystkim te czytelnicze :)