poniedziałek, 17 listopada 2008

Luźne rozmyślania o samotności

Tak sobie siedziałam wczoraj wieczorem na kanapie w pustym mieszkaniu z nowym numerem "Twojego Stylu" i uświadamiałam sobie własną samotność w tym wielkim mieście. Dotarło do mnie, ile czasu dziennie spędzam zupełnie sama.Rano mąż wychodzi do pracy wcześnie, a ja powoli przygotowuję się do wyjścia,czasem nawet zdążę sobie coś poczytać, a moim jedynym towarzyszem jest wtedy trójka. Potem praca, namiastka przebywania wśród ludzi, z którymi rozmowa zaczyna się od słów „co tam, panie, w polityce”, czyli o czym mówić, żeby nic nie powiedzieć. Po pracy do domu i oczekiwanie do powrót męża. A mąż wraca i siada przed laptopem, bo przygotowuje się do zaliczenia kolejnego kursu (więc absolutnie nie mogę mu przeszkadzać i nie mogę mieć o to pretensji). Taki to mój prywatny kieracik. Nie taki zły, znam wiele osób, które chciałyby się zemną zamienić. Jestem Panią samej siebie, robię, co chcę, swobodnie rozporządzam swoim czasem. Jestem niczym bohater powieści Murakamiego, który spędza czas na niby-nicnierobieniu, czyli głównie na czytaniu, szwendaniu się po mieście i rozmyślaniu.

Samotność staje się bardziej odczuwalna porą zimową, kiedy to nie chce się wyjść za próg,bo zimno, mglisto, ciemno.

Ponoć człowiek inteligentny nigdy nie nudzi się w swoim towarzystwie.

Ale w pewnym momencie pojawia się pytanie - w co się bawić, w co się bawić, gdy możliwości wszystkie wyczerpiemy ciurkiem?

Dobrze, że jest radio. Gdyby nie trójeczka, moja najlepsza przyjaciółka, byłabym o krok od szaleństwa z tej samotności...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz