środa, 3 czerwca 2009

Wieczór z Grzesiem



Oj, rozpieszczam się ostatnio, rozpieszczam.

Czasem tak jest, że na coś długo, długo czekamy. Ja odkąd zamieszkałam przelotnie w Krakowie czekałam na to, aby zza któregoś rogu ulicy wychynął Grześ Turnau. Po migracji do Warszawy z utęsknieniem czekałam na jego koncert w stolicy.

I oto wczoraj, pamiętnego dnia 3 czerwca, ziściło się moje wielkie pragnienie posłuchania krakowskiego barda na żywo. Wieczór sowich piosenek odbył się w Teatrze Syrena.

I cóż, od tego miejsca mogę zacząć pisać nieskładnie i chaotycznie, bo tak naprawdę miałabym do napisania przede wszystkim "och" i "ach" i znów "och" i "ach". Bo taka jestem jeszcze uskrzydlona i zachwycona tymi dwoma godzinami z moim ulubionym artystą.

Grześ (fortepian i śpiew) występował z Robertem Kubiszynem (basista, znany mi już z koncertu Marka Napiórkowskiego), Leszkiem Szczerbą na saksofonie (i klarnecie).
Słuchałam jak urzeczona i jednocześnie dziwiłam się, jak inny wizerunek prezentuje artysta na scenie. Co tu dużo mówić, Turnau wydawał mi się być artystą raczej melancholijnym, poważnym, nawet uwznioślonym. A tymczasem pokazał się jako człowiek niezwykle uroczy, z niesamowitym poczuciem humoru, przytaczającym różne anegdotki związane ze swoim życiem twórczym w sposób tak zabawny, że widownia pękała ze śmiechu. Takiego Grzesia nie znałam. I w takiej wersji polubiłam go jeszcze bardziej.
Bo jest taki krakowski. Bo przemyca do mojej świadomości poezje Tuwima, Gałczyńskiego, Lipskiej, Herberta, Witkiewicza, Brzechwy. Bo często powraca do swoich guru, czyli Marka Grechuty, Kabaretu Starszych Panów. Bo tworzy piękną muzykę, której mogę słuchać bez końca. Bo ma bezbłędny warsztat artystyczny i własny, niepowtarzalny styl. Bo dwa razy wczoraj bisował, po tym, jak oklaskiwaliśmy go na stojąco. Podsumowując, koncert cudny, niesmowite przeżycie, oczywiście pod warunkiem że się Grzesia uwielbia jak ja :).

Czy muszę pisać, że wcale nie miałam ochoty opuszczać sali teatralnej??? Po powrocie do domu zapuściliśmy sobie płytę "Do zobaczenia", aby posłuchać jeszcze raz naszej ulubionej piosenki o wódce w parku.
I taka cała w skowronkach zasnęłam... i śnił mi się Grześ...

1 komentarz:

  1. A Ty wiesz, ze ja go jeszcze nigdy nie widziałam? Zazdroszczę, szczerze zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń